..
Kaukaz, Śladami Heraklesa 2008

17 | 15143
 
 
2008-07-10
Odsłon: 1361
 

Wierch Pod Fajki - Wyjazd szkoleniowy, 30.04.2008

Jakkolwiek człowiek się stara, z każdego wyjazdu w głowie zostaną mu w głowie tylko migawki. W zapomnienie idą żmudne godziny podejścia, a w pamięci zostają tylko chwile, kiedy wpadło się powyżej pasa w śnieg, albo spod raka posypała się kaskada kamieni. Nie da się zapamiętać dłużących się minut oczekiwania na "mam auto", a do końca życia we wspomnieniach zostanie drobny szczegół - na przykład ząb skalny, z którego ciągle obsuwała się pętla. Może gdybyśmy pamiętali każdą minutę wysiłku, nie chciałoby nam się chodzić w góry? A tak pamięć gra z nami, filtrując wspomnienia i zostawiając głównie momenty zwycięstwa, sportowej złości, zachwytu i panicznego strachu. Oczywiście stawia naszą własną, skromną osobę w centrum wydarzeń. I z takich subiektywnych migawek montuje się potem relację.


Cel: Wierch Pod Fajki, Tatry

Celujący: Damian Granowski, Tomek Mucha

Kiedy: 30.04.2008

Migawka pierwsza:

Wstajemy z Damianem od stołu w Murowańcu. Jest dziesiąta, więc właśnie zaczynają mi się ćwiczenia na uczelni. No i co z tego? O świcie wyrwałem się z Krakowa, a każdy krok wgłąb Jaworzynki oddalił ode mnie miejskie harmonogramy. Zwycięstwo!

Migawka druga:

Wznosimy się śnieżnym podejściem nad taflę Czarnego Stawu. Przy brzegach zaczyna już odmarzać. Po lodowej pokrywie płynie wiosenna, błękitna rzeka. Nie możemy się doczekać, kiedy spłynie nią śnieżny cukier, w którym mamy wątpliwą przyjemność brodzić. Sportowa złość. Znajduje ujście pod „ni to progiem ni to kominem” oddzielającym nas od przełęczy. Skwitowany wulgarnym, staropolskim przysłowiem poddaje się bez oporu na żywca, sypiąc tylko na nas drobnymi kamieniami.

Migawka trzecia:

Dochodzimy powoli do przełęczy. Wokół nas skały. I to jakie skały! Piękne rysy prowadzą na wierzchołki skalnych baszt, tarcie niemal czuje się w powietrzu. Nie to co na Zakrzówku. Ale trzeba napierać dalej. Musimy zignorować nawet naglący zew zakazanej Żółtej Turni. Opada na nas mgła. Nie strach, ale pewien dyskomfort. Wstępujemy z Damianem w związek linowy. Jemu jako pierwszemu przypada zaszczyt rozeznania drogi i wbicia naszego pierwszego haka.

Migawka czwarta:

A mi przypada zaszczyt wybijania. Nie możemy zostawić niczego, bo haki są tylko 4. Słownie cztery. Na drugi raz weźmiemy dwa młotki. Tym razem poprzestaję na skrzywieniu grotu czekana. Hak jednak niewzruszenie siedzi w miejscu. Złość, złość, złość! Młotek wędruje do mnie, a Damian wbija haki czym popadnie.

Migawka piąta:

Przejście granią ma to do siebie, że dostarcza podobne ilości adrenaliny pierwszemu i drugiemu na linie. Obaj mają szansę polatać jednakowo. Szczęśliwie jednak nie latamy. Chociaż… noga, która do tej pory pewnie stała w rysie podczas krótkiego zejścia, nagle traci oparcie. Całe ciało opada, poza żołądkiem, który stoi w miejscu, więc w konsekwencji znajduje się w okolicach gardła. Sprawę ratuje kolano, które nieznanym sposobem samodzielnie klinuje się w rzeczonej rysie. No dobrze, to był paniczny strach.

Migawka szósta:

Głos Damiana dochodzi gdzieś zza skalnego złomiska. Mówi, że mogę iść. Wyciągam co pozakładał. Po krótkim trawersie wreszcie odcinek przypominający pion*. Ha! Na wędce mogę śmigać jak kozica! Raki zgrzytają w czwórkowym na oko zacięciu. Aż wreszcie wyjeżdżają z niego, by zawisnąć w próżni. – Jeszcze nie zginąłem! – bronię nadwerężonego wędką honoru, wisząc na jednej ręce. Znajduję jakieś stopnie, myk do góry i… znów wszystko wyjeżdża. Złość!

Migawka siódma:

-Chcesz poprowadzić? – Damian powierza w moje ręce losy wyprawy, czterech haków i paru heksów. Chcę! Do szczytu zostało koło dziesięciu metrów w pionie. Jakoś to idzie. O, proszę – jest wygodna półka, można stać i kombinować, co by tu wrzucić. Coraz bardziej podziwiam gości, którzy robią to bez wygodnych półek. No, hop i do góry. I jest góra. A co z tej góry widać? Ano to samo co z innych gór w okolicy. Na przykład Granaty. I Żółtą Turnię. I dwie doliny, symetrycznie po dwóch stronach. Ładnie, tylko dla tych widoków nie trzeba było się drapać akurat na Pod Fajki. To po co tu się wdrapaliśmy? Dla dzikiej satysfakcji! Oto pierwsza w naszym życiu góra, której o dwóch kończynach i na szpilkach osiągnąć się nie da. Żadnych oszukańczych łańcuchów, pielgrzymek turystów, toi-toiów przy drodze. Ta góra jest nasza i już – sami sobie na nią zapracowaliśmy! Zwycięstwo!

Migawka ósma:

Zwycięstwo zwycięstwem, a zmrok coraz bliżej. A że to nasza pierwsza „poważna” góra, to o łatwym zejściu nie może być mowy. Trzeba będzie zjechać. Schodzimy na półkę po przeciwnej stronie szczytu, niż ta z której wyszliśmy. Postanawiamy zaufać staremu hakowi i z niego założyć zjazd. Zjazd jest w nieznane, bo lina ginie nam z oczu za okapem. – Ktoś musi zjechać pierwszy… - niewinnie zagaja Damian. Oczywiście odpowiedź na to pytanie (bo to jest pytanie) może być tylko jedna. – No co, nie będę pedał! – wypowiadam tradycyjną formułkę i po chwili już owijam prusa wokół dwóch żył liny. Zjazd okazuje się… piękny. Nagrzana słońcem, potężna ściana przesuwa się przed oczami. Gdzieniegdzie w skałę wciska się życie – głównie to trawiaste. Lina wisi ze 2-3 metry nad śniegiem u podnóża ściany, więc zakładam w 2/3 zjazdu auto i czekam na Damiana. Ten przybywa z nieba, ocenia sytuację i stwierdza, że nie trzeba drugiego stanowiska.  Gdyby tylko wahnąć się na końcu zjazdu nieco w lewo, to dotknęłoby się śniegu. Wykonujemy.

Migawka dziewiąta:

Do Murowańca dochodzimy o zmroku. Jest profesjonalizm! Haki dźwięczą przy uprzęży za każdym poruszeniem, z kieszeni wystaje młotek, który pamięta zapewne Kukuczkę, a może i Klimka Bachledę, a nieprzytomne spojrzenie świadczy o dobrze spędzonym dniu. – Cześć chłopaki, gdzie byliście? – z miejsca dosiada się do nas kompan do rozmowy. Co prawda facet, ale jesteśmy przekonani, że jeszcze trochę pracy nad sobą i image taternika będzie działał także na tą bardziej interesującą płeć. Zwycięstwo?

Migawka dziesiąta:

Jak na taterników przystało szkoda nam pieniędzy na nocleg w Murowańcu. Zejście przez pokryty topniejącym lodem i błotem Boczań można określić jednym przyzwoitym słowem: obrzydliwe. W dole majaczą światła Zakopanego. Oczywiście nie ma wśród nich świateł żadnego busa, bo ostatni już dawno odjechał z Kuźnic. Złość! Siedzimy o 23 pod rozstrzelanym Prometeuszem i kombinujemy jak dostać się do domu Damiana w Nowym Targu. Humor poprawia nam myśl o domniemanej sytuacji Maćka i Piotrka.

Migawka jedenasta:

Maciek i Piotrek  siedzą w schronie pod Grossglocknerem i kombinują jak by tu dojść na szczyt, zanim skończą się zapasy. Ale to już zupełnie inna historia.

 

Tomek Mucha

 

* Damian mówi, że to "połogie zacięcie wylane lodem"

 

Specjalne podziękowania dla Tomasza J. i Ryśka Grubego za pomoc logistyczną udzieloną ekspedycji. Bagażnik Waszego opla zafiry okazał się dla nas prawdziwym zbawieniem.

 
KOMENTARZE
 
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
ZAPISZ
 
Aleksandra 2013-01-23 16:55:00
My robiliśmy Fajkę pięknym październikowym dniem, więc warunki na pewno zupełnie inne, ale czytając relacje kilka razy uśmiechnęłam się do siebie, bo myśli zdarzały się podobne do Twoich. Szczególnie w rysie, gdzie pod stopami jest powietrze :) Brawo chłopcy! P.S. Jeden zardzewiały znak został znaleziony luzem na skale i zabrany na pamiątkę. Możliwe więc że nie ma tam już żadnego :)
An 2008-07-25 10:45:37
Prawdopodobne :-)
Tomek 2008-07-13 01:04:21
Może z tym, z którego zjechaliśmy ? :)
An 2008-07-12 16:49:25
A myśmy tam tylko z jednym hakiem poszli :-)
jalu 2008-07-11 10:32:45
Naprawde przyjemnie sie czyta
Piotr P. 2008-07-10 20:00:55
Wrzucaj wrzucaj :-) Fajnie pisane :)


Archiwum wpisów
 

Pn

Wt

Sr

Czw

Pt

So

Nd