..
Kaukaz, Śladami Heraklesa 2008

17 | 15315
 
 
2008-08-02
Odsłon: 632
 

Tbilisi – 3 sierpnia 2008

Z Heraklesa byl kawal twardziela. Tego dowiedzielismy sie po dwoch tygodniach podrozowania po Gruzji. Jesli naprawde podazamy jego sladami, to mityczny bohater wloczyl sie po lasach, pil srogie ilosci bimbru z pasterzami, podchodzil z 30-kilowym worem pod 40 stopniowa lake skapana w rosie, zywcowal w kruchym, trojkowym terenie, a nade wszystko przejawial nadludzka cierpliwosc do tnacych insektow. Mial jednak szczescie, ze zawital do Kolchidy zanim dotarala do niej motoryzacja. W Gruzji bowiem prawo jazdy dostaje sie nie wyjezdzajac ani razu na miasto, a zabawa w liczenie punktow karnych kierowcom naszych marszrutek dawno juz nam sie znudzila. Wciaz jednak zyjemy, mamy sie dobrze, a zdobycia Lajli Lekheli – jak napisal Damian – nikt nam juz nie odbierze.

Nie odbierze nam tez na przyklad urokow bladzenia po kaukaskim lesie, w ktorym wyladowalismy pierwszego dnia akcji gorskiej. Zazwyczaj wyprawa policyjnym samochodem do lasu w charakterze pasazera bywa powodem do niepokoju, nasza czujnosc jednak zostala uspiona. Niedzielna noc spedzilismy bowiem na posterunku w Lentekhi pijac ze strozami prawa wino z 5-litrowego kanistra i wznoszac toasty we wszystkich znanych sobie jezykach. W poniedzialkowy poranek zas zwinelismy namioty sprzed posterunkowego garazu i pojechalismy wysluzonym GAZ-em 53 w strone nieznanego. “Charoszaja maszina” skapitulowala w koncu przed rwacym nurtem rzeki plynacej w poprzek drogi i przyszlo nam od tej pory poruszac sie samodzielnie. Tak oto poszlismy w gore strumienia i wkrotce znalezlismy sie w lesie zarowno w doslownym jak i metaforycznym znaczeniu tego slowa.

Rozkladajac oboz w poblizu opuszczonego kontenera drwali, w cieniu poteznych barszczy Sosnkowskiego przeczuwalismy juz, ze Lajla nie jest gora na ktora po prostu sie wchodzi. To gora, ktora sie zdobywa. Moment nieuwagi kosztuje dlugie godziny poszukiwan szlaku, a za wygodnictwo braku rozpoznania placi sie wlasnym potem i straconym czasem. Zaplaciwszy nasze rachunki w srode stanelismy u podnoza gory, pokrzepieni serem i bimbrem okolicznych pasterzy. I znow Lajla ukazala swoje nieprzystepne oblicze. Stroma, sliska trawa okazala sie pierwszym murem fortecy, na ktora sie porwalismy. Dyszelismy ciezko rozkladajac namioty na niemal plaskim kawalku ziemi w okolicach 2 600 metrow. Przeklinalismy gorska rose pnac sie wyzej o swicie nastepnego dnia. Az w koncu wiekszosc naszego dobytku spoczela w foliowych workach pod kamieniem, a my rzucilismy sie szturmem na szczyt. Z zapalem zywcowalismy krucha skale, nie zdajac sobie sprawy z tego, ze czeka nas tego dnia pewne déjà vu. Najpierw jednak stanelismy na przeleczy w okolicach 3200m, u wrot “Ljednika Lajla”, ktory mial nas zaprowadzic na sama gore. I tu zaczelo sie przeliczanie metrow na minuty i coraz ciezzych oddechow na pozostaly czas swiatla. W jednej czwartej lodowca stalo sie jasne – jesli wejdziemy dzis na szczyt, czeka nas zejscie po ciemku, lub noc na lodowcu bez sprzetu. Wbicie wzroku w niebiosa nie pomoglo wiele, ale przynioslo pocieche w postaci braku wiekszych chmur. – Pogoda wytrzyma do jutra! – orzeklismy i… powleklismy sie do opuszczonych workow ze spiworami i namiotami. Wczesniej wypatroszylismy plecaki na lodowcu i zostawilismy tam zaopatrzonego w radio Damiana. Zmierzchalo juz, kiedy donieslismy na lodowiec caly sprzet potrzebny nam do przetrzymania nocy. Platforme pod namiot wykopalismy w ostatniej chwili, zanim masa sniegu i lodu stwardniala w jedna, betonowa calosc. Elbrus majestatycznie gasl w czerwieni zachodu slonca, kiedy gotowalismy wode na herbate. I zapalil sie ponownie o poranku, kiedy zwiazani lina ruszylismy do drugiego ataku. Tu koncza sie slowa, a zaczynaja przezycia. Nie da sie opisac wrazen z pierwszego czterotysiecznika w zyciu, a w kazdym razie ja nie bede sie na to porywal. Gora jak gora – powiedzialbym, gdyby ktos mnie zapytal, jak wyglada Lajla. Ma 4008 metrow. Widac z niej Uszbe, Elbrus i pol Kaukazu. Sniezna, skalna, wybitna. I jaka jeszcze? Moja! Poswiecilem jej tydzien czasu, a ona poswiecila mi dwie godziny pieknej pogody na szczycie I absolutnego spokoju o jaki trudno na nizinach. Kazdemu takiej Lajli w zyciu zycze.

 Tomek

 
KOMENTARZE
 
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
ZAPISZ
 
ex 2008-08-04 07:45:59
Piekne przezycia, pieknie opisane


Archiwum wpisów
 

Pn

Wt

Sr

Czw

Pt

So

Nd