..
Kaukaz, Śladami Heraklesa 2008

17 | 15317
 
 
2008-08-14
Odsłon: 712
 

Kazbek, atak szczytowy, 6. sierpnia 2008

"The beast behind our eyes is loose
The day has come, the day has come”

"Zerwał z uwięzi się nasz mózg
Nadszedł nasz czas, nadszedł nasz czas”

Motorhead, „March or die”

 
Co czujecie, kiedy zrywa Was ze snu świdrujący dźwięk budzika? O Boże, znowu dzień?  O kurwa, jak mi się nie chce? Czemu już jest tak późno? A kiedy budzik dzwoni o trzeciej rano i wiecie, że za chwilę wytargacie się z ciepłego namiotu pod gwiaździste niebo? I że alby Wy dziś górę, albo ona Was? Co czujecie, kiedy właśnie przestaje Was boleć głowa sterana aklimatyzacją? Nie wiem co czujecie, ale wiem co czułem ja. Poczułem siłę, pierwszy raz od wielu dni. I to w samą porę.  Przez morenowe podejście mknęliśmy niemal biegiem. Oby tylko popędzić jak najdalej przed świtem, wydrzeć nocy jak najwięcej cennego czasu. Świt zastał nas tuż przed wejściem na lodowiec. Budził hukiem kamiennych lawin, które przetaczają się tu przez cały dzień. I wysmagał wiatrem, niesłabnącym wichrem, który pod Kazbekiem nie milknie prawie nigdy. Ale nas nie wystraszył. Nie wystraszyła nas nawet Anita – Polka, która poprzedniego wieczora dowlekła się poobijana do obozu po trzystumetrowym ślizgu na lodzie. Nie złamały nas jej zdarte do mięsa ręce, ani ruszające się zęby. Pomogliśmy jak się dało i poszliśmy w górę. Zapamiętując jej błędy. I w odróżnieniu od niej wybierając dobrą drogę. Nie z racji własnej przenikliwości, a już bynajmniej nie dzięki mapie, za którą powinno się rozstrzelać kartografa i zrobić z niego liofilizaty. Wypatrywaliśmy raczej śladów gruzińskiego przewodnika, który prowadził na górę grupę Hiszpanów. Gdzieś z przodu poruszali się jeszcze Czesi. Na plateau lodowca pięli się szybcy i niezwiązani. My wstąpiliśmy w związek linowy jeszcze przed podejściem. Tuż przed pierwszym wpadunkiem – Maciek zatrzymał się w wylocie szczeliny zaklinowany na szczęście własnym plecakiem. Mimo to, lina w takich sytuacjach pozwala utrzymać minimum komfortu w alpinizmie w postaci suchości w spodniach. Przynajmniej ja tak to widzę. Ciągnęliśmy rozpięte między nami długie metry dynamika we mgle i siekącym wietrze. Wszelkie liczby są tu abstrakcyjne. Ile było? 100 km na godzinę, czy 110? Nie wiem. Było tyle, że dało się iść, ale nie zatrzymać. W każdym razie nie na dłużej niż minutę – dwie dla złapania rzednącego tlenu. Najpierw przystanki były stojące, lecz wraz z wysokością przerodziły się w kontrolowane osunięcia w śnieg. 20 minut przed szczytem minęli nas wracający Hiszpanie. Góra z nimi wygrała. A ze mną nie wygra! – warczało coś w mojej głowie, kiedy darłem do góry zlodowaciałym kuluarem. Wystarczy iść pod górę, wgryzać się w podejście mocnym uderzeniem czekana i raków. Damian na prowadzeniu opadał w śnieg coraz częściej. Jeden krok – trzy oddechy. Jeden krok – pięć oddechów. Zresztą kto by to liczył? Odległość do nieba topniała w oczach. I znów urosła o kilkadziesiąt metrów. Za przełęczą wyrosła przed nami prawdziwa kopuła szczytowa Kazbeka. Wiatr jednak zelżał w międzyczasie. Góra zaczęła się poddawać. Przynajmniej w naszych zadufanych umysłach. W rzeczywistości raczej dopuściła nas łaskawie do siebie. Wytargaliśmy się na szczyt, by zawisnąć w ramionach Czechów. Ale trzeba być twardym. – Masz ognia, Maciek? Triumfalna fajka rozpala się za niewiadomo którą próbą. Wypala resztki tlenu na górze. Łeb boli, wiatr wieje, ale zwycięstwo jest nasze. – Aaaa! – przekrzykuję wicher – Jestem na Kazbeku, kurwa! – wtóruje Piotrek. „Aby język giętki, powiedział wszystko, co pomyśli głowa” – pisał wieszcz. Chuja on tam wiedział. Nie był na Kazbeku. Tu najwięcej mówi uścisk ręki. Ręce ściskamy Andrzejowi i Michałowi, którzy są ostatnim zespołem, jaki dziś zdobywa górę. Mijamy się w zejściu. Mijają nasze zwłoki na plateau, gdzie łykamy prochy na ból głowy. Schodzą moreną, my ładujemy się w dół lodowcem. Błądzimy wśród szczelin, wściekamy się, schodzimy do bazy.

“So march or die, march or die
(…)
We never fail to satisfy
We rend with tooth and claw”

“Idź lub giń, idź lub giń
Cel zdobyty, sens nasz w tym
Szarpie nasz kieł i szpon”


 

Tomek

 
KOMENTARZE
 
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
ZAPISZ
 


Archiwum wpisów
 

Pn

Wt

Sr

Czw

Pt

So

Nd