..
Kaukaz, Śladami Heraklesa 2008

17 | 15216
 
 
2008-09-02
Odsłon: 1155
 

EPILOG: Ewakuacja z Gruzji: Cz.2 - Przystanek Armenia

11.08.2008

 

Pierwsze promienie słońca wystrzeliły niczym rakiety z wyrzutni Katiusza, wgryzły się w nieboskłon i eksplodowały falą upału. Jest raptem 10 rano, a temperatura sięga już czterdziestej kreski. W centrum informacji turystycznej stolicy Yerevan informują nas, że będzie jeszcze gorzej. No tak, to Armenia, kraj spalonej słońcem ziemi.

- Może lepiej zostaniecie w hotelu? Wieczorem będzie można pozwiedzać – przekonuje nas po angielsku drobna Ormianka.

- Nic z tego, dziś wracamy do kraju. Ambasada załatwia nam rowery.

 

Ze zdobyczną mapą ruszamy na obrzeża miasta, do rozległego parku – rzekomo malowniczego – w którym natykamy się na olbrzymie centrum sportowe i pomnik ku pamięci pomordowanych  „Genocide Memorial”. Armenia podobnie jak Gruzja wielokrotnie szarpana była wojnami. W przeszłości granice tego kraju rozciągały się od Morza Czarnego do Morza Kaspijskiego, ale obecność wielkich sąsiadów – Turcji i Persji – przyczyniła się do katastrofalnych strat demograficznych oraz znacznego okrojenia obszaru. Należy chociażby wspomnieć o wydarzeniach z 1915 roku, kiedy to władze tureckie wymordowały ponad 1,5 miliona Ormian, krwawo zapisując się w historii tego chrześcijańskiego kraju.

 

Jesteśmy na lotnisku. Po długiej przeprawie z celnikami udaje nam się w końcu zasiąść w rządowym samolocie Tu-154. To maszyna średnich lotów, która okres swej świetności ma już daleko za sobą, a nadal z powodzeniem wykorzystywana jest przez naszych „władnych” do „szlajania się” po świecie. Szczególnie uprzywilejowany jest nasz Pan Prezydent, którego Gruzini określają pieszczotliwie: dobryj čeloviek, tolko metr i polovina”.

 

Samolot zerwał się do lotu. Pęd wcisnął nas w siedzenia. Za oknem światełka lotniska zaczęły maleć i przygasać.

– To jednak możliwe – powiedział Tomek.

– Słucham?

– To latanie. Widocznie jednak się da. Wiesz, nie będziesz miał mi za złe, gdybym... no wiesz – wskazał palcem papierową torebkę.

- Nie ma sprawy. Działa w obie strony, co?

 

W Warszawie dzowni telefon.

- Tak, byłem w Gruzji, widziałem wiele, ale sama wojna mnie ominęła.

- Negatywne skutki wojny? – zadaje pytanie dziennikarz.

- Rozszarpane ciała, porozrzucane szczątki dzieci, krew, pot i przejmujący szloch – pomyślałem.

- Nie, nie widziałem nic takiego – rzuciłem w odpowiedzi. – Do widzenia.

Media pragną krwi, bohaterów, o których przez chwilę się mówi, świszczących pocisków,  statystyk zabitych, zgwałconych i wziętych do niewoli.


 

A ja, no cóż, chciałem tylko wrócić do domu, bo to był nasz udany, szczęśliwy koniec.

 

Piotr P.

 
KOMENTARZE
 
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
ZAPISZ
 


Archiwum wpisów
 

Pn

Wt

Sr

Czw

Pt

So

Nd